Wotum
dla Siostry Faustyny

Świadectwo dr Ewy K. Czaczkowskiej 


S. M. DIANA KUCZEK: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Serdecznie witam wszystkich w ramach comiesięcznych spotkań ze „Świadkami Miłosierdzia” i przygotowań do obchodów 90. rocznicy pierwszego objawienia Jezusa Miłosiernego. Cieszymy się, wspólnie z Siostrami Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia i Księdzem Rektorem, że jest nas tak dużo, mimo trudnych warunków pogodowych i obostrzeń związanych z pandemią. Cieszymy się, że jesteście. 

Dziś naszym gościem jest Pani dr Ewa K. Czaczkowska. Sądzę, że wśród wielu z nas znana, zwłaszcza z licznych publikacji. Autorka kilkunastu książek m.in. o św. Siostrze Faustynie, ks. Jerzym Popiełuszce, Prymasie Wyszyńskim, i Janie Pawle II.

Jej książki przetłumaczono na 8 języków obcych. Jest pierwszą laureatką nagrody dziennikarskiej "Ślad" im. bp. Jana Chrapka i zdobywczynią czterech Feniksów – nagród Stowarzyszenia Wydawców Katolickich. Od 2013 roku jest adiunktem w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa  na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Jej obszarem badań naukowych są historia mediów, historia Kościoła, biografistyka, teoria mediów.  Jest również członkiem Zespołu Redakcyjnego przygotowującego edycję dzienników prymasa Wyszyńskiego Pro memoria, uczestniczyła w procesie beatyfikacyjnym prymasa. W czerwcu 2020 minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński powołał ją w skład Rady Programowej Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego.

Ale nade wszystko jest świadkiem Miłosierdzia – osobą, która doświadczyła Miłosierdzia poprzez dar mądrości. Tym wszystkim, czego doświadczyła w swoim życiu zawodowym, chce się z nami dziś podzielić – w życiu zawodowym, a tak naprawdę w historii zbawienia. Wydaje nam się, że żyjemy w czasach „chronos”, tymczasem w oczach Pana Boga wszystko jest „kairos”. Jest to czas, który ma w sobie perspektywę wieczności. Dlatego na tych spotkaniach chcemy patrzeć właśnie z tej perspektywy. Serdecznie zapraszam Panią Ewę Czaczkowską. Cieszymy się, że jest z nami. Pan Jezus nam błogosławi za wstawiennictwem św. Siostry Faustyny.

DR EWA K. CZACZKOWSKA: Bardzo dziękuję Siostrze Przełożonej i Księdzu Rektorowi za zaproszenie. Cieszę się z obecności wszystkich, którzy zechcieli przyjść i poświecić swój czas na to spotkanie. 

Jako dziennikarka, ale i historyk z wykształcenia, mam ten przywilej, że to ja zazwyczaj proszę osoby, które doznały w swoim życiu łaski Miłosierdzia Bożego, aby opowiedziały o tym. Pytam, słucham, piszę. Długo opierałam się, by mówić o sobie, ale przy okazji spotkań autorskich często jestem pytana, dlaczego napisałam biografię siostry Faustyny, dlaczego piszę książki, już cztery, o Bożym miłosierdziu? 

Moja przygoda z s. Faustyną zaczęła się dwadzieścia pięć lat temu, w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Pracowałam wtedy w dzienniku „Rzeczpospolita” i jako dziennikarka chodziłam na konferencje prasowe do Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski, który jak wiemy usytuowany jest w sąsiedztwie klasztoru Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie.    Pewnego dnia, idąc ulicą Żytnią, obok klasztoru – dziś Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i św. Faustyny - zobaczyłam na chodniku kartkę z jakimś zadrukowanym tekstem. Podniosłam, był na niej fragment „Dzienniczka” Siostry Faustyny. Zaczęłam czytać, weszłam do kościoła i – można powiedzieć – już tu zostałam. To był początek mojej wieloletniej fascynacji siostrą Faustyną i początek kultu Miłosierdzia Bożego w moim życiu. Ale „Dzienniczek” nie od razu do mnie przemówił. Musiałam go odłożyć, by dojrzeć do niego. Ale od razu przylgnęłam do s. Faustyny, która pojawiła się w dość trudnym momencie mojego życia, zaczęłam odwiedzać miejsca z nią związane – oczywiście Łagiewniki, ale też Głogowiec, Świnice Warckie. 

Kolejny etap tej duchowej przygody rozpoczął się w 2009 roku. Kończyłam pisać biografię prymasa Stefana Wyszyńskiego. Była to niezwykle wyczerpująca praca z racji ilości materiału, czułam się zmęczona. Obiecałam sobie w duchu, że nie napiszę już żadnej książki, po czym przyszła mi myśl: no, może jeszcze jedną. Chciałabym napisać biografię s. Faustyny. To była tylko myśl. Nikomu o tym nie powiedziałam. Miesiąc po promocji biografii prymasa Wyszyńskiego otrzymałam telefon z Wydawnictwa ZNAK z propozycją podjęcia współpracy. Opierałam się, byłam zmęczona, chciałam odpocząć. Ale rozmówczyni nie odpuszczała i kiedy wreszcie zapytałam, a jaką książkę chcieliby państwo, abym napisała, usłyszałam: biografię siostry Faustyny. Zaniemówiłam. To był dla mnie znak. 

I to jest odpowiedź na pytanie, które czasem zadają mi czytelnicy: dlaczego wydaję książki niemal wyłącznie w Wydawnictwie ZNAK. W tym roku ZNAK [red. 2020] też niejako wyszedł naprzeciw moim myślom. Od czasu do czasu zastanawiałam się nad napisaniem o s. Faustynie książki dla dzieci, ale ponieważ jest ich sporo – tematu nie podejmowałam. Aż wydawnictwo mi to zaproponowało, i dzięki temu wiosną ukazała się książka „Święta Faustyna i miłosierdzie Boże”. 

Wracając do biografii – przyznaję, że ta książka jest dla mnie bardzo ważna. Pisałam ją jako moje wotum dla siostry Faustyny. I pisało mi się tę książkę wyjątkowo dobrze, aczkolwiek nie bez przeszkód. Od razu miałam pomysł na książkę, jej strukturę, wiedziałam, że muszę odwiedzić wszystkie miejsca, w których żyła, co dzięki życzliwości sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia stało się to możliwe. A jednocześnie było trochę trudniejszych wydarzeń – w drodze do Wilna cudem uniknęłam wypadku samochodowego, który byłby koszmarny w skutkach, a z powodu pewnych życiowych komplikacji na pół roku odłożyłam pisanie książki. Dziś już wiem, że to wszystko nie działo się bez powodu, i wiem też, że niemal za każdym razem, gdy piszę o s. Faustynie i Bożym miłosierdziu muszę zapłacić za to jakąś doznaną trudnością. Ale najważniejsze, że ta książka jest, bardzo się z tego cieszę, bo wiem, mam wiele głosów czytelników, że za jej sprawą dzieje się mnóstwo dobrego w życiu wielu osób. 

Cieszę się też, że mogłam uzupełnić wiedzę o życiu s. Faustyny nowymi, nieznanymi dotąd faktami, a inne skorygować. Powstało bardzo dużo publikacji poświęconych siostrze Faustynie. Każda z nich jest ważna, bo zawsze coś interesującego wnosi do rozumienia tej niezwykłej świętej. Ale historia ciągle daje się odkrywać, co jest piękne. Jestem historykiem i lubię dociekać prawdy, rozmawiać ze świadkami wydarzeń. Cieszę się, że poznałam panią Marię Nowicką, córkę państwa Lipszyców, u których przez rok, między 1924 a 1925, pracowała Helena Kowalska, jeszcze przed wstąpieniem do klasztoru. Dzięki rozmowom z p. Nowicką oraz weryfikacją  źródeł materialnych udało mi się ustalić, że Helena-Faustyna po przyjeździe do Warszawy i zanim zamieszkała u Lipszyców w Ostrówku pod Warszawą, przez kilka tygodni mieszkała z nimi przy ul. Smolnej w Warszawie. Pani Lipszyc urodziła kolejne dziecko, a wtedy zawsze przyjeżdżała do Warszawy i zatrzymywała się z rodziną w mieszkaniu swej siostry przy ul. Smolnej. To w tym czasie Helena Kowalska znalazła klasztor, do którego za rok wstąpiła. Budynek przy ul. Smolnej spłonął w czasie Powstania Warszawskiego. Został odbudowany po wojnie, ale niestety bez ostatniego piętra, na którym mieszkała Helena- Faustyna z Lipszycami. Dziś w tym budynku mieści się Liceum Ogólnokształcące im. Jana Zamoyskiego. 

We wspomnianej biografii udało mi się uszczegółowić jeszcze kilka innych faktów z życia siostry Faustyny. Na przykład datę jej pobytu w Sanktuarium w Częstochowie. W trakcie pracy nad biografią biografii poznałam ludzi, którzy doznali wielu łask za wstawiennictwem świętej, wiele takich historii czytałam, a przede wszystkim miałam w pamięci słowa Siostry: „Czuję dobrze, że nie kończy się posłannictwo moje ze śmiercią, ale się zacznie”. Dlatego kończąc biografię wiedziała już, że muszę napisać reportaże o ludziach, którzy doznali Miłosierdzia Bożego w sposób szczególny, doznali różnego typu cudów – od uratowania życia, zdrowia, wyprowadzenia z nałogów, z niewiary, z okultyzmu itd. To były cuda materialne, ale za nimi dokonywały się wielkie uzdrowienia duchowe.  To są dziś wspaniali świadkowie Bożego Miłosierdzia. Z niektórymi osobami mam kontakt do dziś. Obserwuję jak ich życie diametralnie się zmieniło. Jest w książce kilka postaci, które są mi szczególnie bliskie. Jak wspaniała, dziś pięcioosobowa rodzina Niny i Tadeusza, którzy  wówczas jeszcze ukrywali się pod zmienionymi imionami, a dziś opowiadają światu o łasce, jaką otrzymali. Po dziewięciu latach małżeństwa mówiono im, że nic im nie pomoże tylko in vitro. Dziś mają trójkę wspaniałych dzieci. Albo Mieczysław Nikody, którego Jezus uratował od śmierci samobójczej - dosłownie w momencie, gdy sięgał po sznur, by się powiesić - i wyleczył z kilkudziesięcioletniego alkoholizmu. Zapłacił za to ogromną cenę – powiesił się jego syn, a drugi cierpi psychicznie. Pan Mieczysław, niestety, zmarł pół roku po naszym spotkaniu, wcześniej pewny, że w końcu komuś opowie swą historię, ale mam kontakt z jego synem Witkiem. Mocno mnie też poruszyła historia cudownego uzdrowienia Luciano Boschetto spod Mediolanu, który wiosną 2004 roku doznał udaru mózgu, w konsekwencji czego był częściowo sparaliżowany.  Leżał w szpitalu w Mediolanie, gdy w nocy z 20 na 21 kwietnia przyszła do niego siostra zakonna. Widział ją również mężczyzna, leżący na sąsiednim łóżku. Siostra oznajmiła mu, że przyszła aby go uzdrowić. Dotknęła palcami jego piersi, pozostawiając ślad pięciu palców, które utrzymywały się przez kilka lat. Jedyną rzeczą, o którą go prosiła było to, żeby odwiedził ją i pokazała na dłoni budynek z czerwonej cegły, który jest jej domem, gdzie mieszka, czekając dzień i noc. Zanim Luciano dowiedział się, że to była s. Faustyna  a ów dom to klasztor w Łagiewnikach upłynęło kilka miesięcy rozwiązywania tajemniczej zagadki. 

Tych historii świadków Bożego Miłosierdzia jest dużo. Nie mogę opowiadać ich wszystkich, ale zachęcam Państwa do przeczytania książki „Cuda siostry Faustyny”

Konsekwencją niejako tych dwóch publikacji o siostrze Faustynie i Bożym miłosierdziu była kolejna książka pt. "Papież, który uwierzył. Jak Karol Wojtyła przekonał Kościół do kultu Bożego Miłosierdzia". Uznałam, że muszę ją napisać, by pokazać nieznane dotąd fakty, pokazujące zaangażowanie Karola Wojtyły na rzecz rozwoju kultu Bożego Miłosierdzia zanim został papieżem i zanim został metropolitą Krakowa. On przez cale swe dorosłe życie był czcicielem Bożego miłosierdzia, był apostołem – trzecim po ś. Faustynie i bł. Michale Sopoćko. W tej książce  wykorzystałam m.in. niepublikowaną dotąd korespondencję kard. Wojtyły z Watykanem. 

Wojtyła od momentu, gdy dowiedział się o s. Faustynie i orędziu, jeszcze w szczątkowej formie – od Andrzeja Deskura, swego przyjaciela, późniejszego kardynała, a było to prawdopodobnie jesienią 1942 r. – był przekonany o prawdziwości objawienia. Dowód tego dał na przykład w 1957 r., gdy w imieniu abp. Eugeniusza Baziaka pisał, a był jeszcze wówczas księdzem, odpowiedź na ankietę Świętego Oficjum w sprawie rozwoju kultu Bożego Miłosierdzia. Była to odpowiedź w pełni pozytywna, gdy większość polskich biskupów wypowiedziała się negatywnie. I ta odpowiedź polskiego Episkopatu, o czym mało się wciąż mówi, miała decydujący wpływ na ogłoszenie przez Watykan w marcu 1959 notyfikacji zakazującej kultu Bożego Miłosierdzia w formach podanych przez s. Faustynę Kowalską.  Dlaczego polscy biskupi w większości byli przeciw? Z pewnością przyczyn było kilka. Obawiano się m.in. że nowy kult przesłoni kult Serca Jezusowego. I tak zresztą się stało, co jest rzeczą naturalną w historii Kościoła, bo pewne nabożeństwa, kult świętych jest dany na konkretny czas. Wydaje się też, że istotne w sprawie było i to, że prymas Wyszyński całą Wielką Nowennę, czyli  program przygotowań do milenium chrztu Polski oparł na kulcie maryjnym. Mógł się obawiać, że wprowadzenie nowego kultu może spowodować rozproszenie duchowej energii, tak potrzebnej w tym czasie. Dziełem zaś arcybiskupa Krakowa, Karola Wojtyły była długa, trwająca od czasu Soboru Watykańskiego II  droga do odwołania notyfikacji Świętego Oficjum, co stało się w kwietniu 1978, po drodze zaś rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny. To była naprawdę trudna droga, gdyż w zasadzie nie zdarzało się, aby Święte Oficjum (po soborze zastąpiła go Kongregacja Nauki Wiary) odwoływało swe notyfikacje.   Mądrość kard. Wojtyły  - ale i bp. Deskura, bo oni działali w tej sprawie wspólnie -  polegała na tym, że nie zaczął od starań o cofnięcie notyfikacji, zakazującej kultu Miłosierdzia Bożego w formach podanych przez siostrę Faustynę, ale od innej sprawy. Niejako od końca. Rozpoczął w archidiecezji krakowskiej proces beatyfikacyjny s. Faustyny, bo potwierdzenie jej osobistej świętości oznaczało potwierdzenie prawdziwości objawień i „Dzienniczka”, a zatem niesłuszności notyfikacji. Dopiero, gdy sprawa beatyfikacji była już w Watykanie, a „Dzienniczek” uzyskał pozytywne recenzje teologów – po pierwszych z lat 50. negatywnych - można było wystąpić o cofnięcie notyfikacji, bez czego z kolei nie mógł toczyć się dalej proces beatyfikacyjny s. Faustyny. Jestem przekonana, że tego wszystkiego mógł dokonać tylko człowiek osobiście zaangażowany w sprawę, wielki czciciel Bożego miłosierdzia, jakim był Karol Wojtyła przez całe dorosłe życie. Od czasu wojny jeździł do Łagiewnik na nabożeństwa Bożego Miłosierdzia, zaś kard. Stanisław Dziwisz wspomina, że od 1966, gdy został sekretarzem Wojtyły widział jak codziennie odmawia Koronkę. Jestem też przekonana o tym, że Karol Wojtyła, który jako metropolita Krakowa uczynił wszystko, co na tym etapie było możliwe dla rozwoju kultu Bożego Miłosierdzia, został papieżem po to, aby głosić Boże Miłosierdzie w całym Kościele i świecie. I Jan Paweł II miał tę świadomość. Mało się o tym mówi, ale w listopadzie 1981, gdy odwiedził w Collevalenza Sanktuarium Miłości Miłosiernej powiedział, że zadanie jakie przed jego pontyfikatem postawiła Opatrzność Boża jest głoszenie światu Bożego Miłosierdzia. A świat i Kościół, jak sądzę ujrzał to dopiero w ostatnich latach życia papieża. Tymczasem on mówił o tym od początku pontyfikatu, o czym świadczy choćby to, że drugą encyklikę,  ogłoszoną w 1980 r., „Dives in misericordia” poświęcił  właśnie Bożemu miłosierdziu. Ta encyklika wyrastała z Karkowa, z Łagiewnik. Długo by o tym mówić… 

Opowiadam o świadkach Bożego miłosierdzia, którzy są bohaterami moich książek, a miałam mówić…o tym, co mnie pociąga, zachwyca w s. Faustynie, jakie jej cechy. Tak ustaliłam z ks. Tomaszem Brzezińskim. Proszę więc wybaczyć, bo mało już czasu, że powiem w wielkim skrócie o kilku cechach. 

Po pierwsze, zachwyca mnie s. Faustyny męstwo i odwaga. Była niezwykle silną kobietą, o silnej osobowości. Inna osoba nie podołałaby tej misji, która była trudna. Wbrew negatywnym opiniom części przełożonych i wbrew nieprzychylnym komentarzom sióstr Faustyna przekazała Kościołowi orędzie o Bożym miłosierdziu, jakie objawił jej Jezus. Okupiła to ogromnym cierpieniem moralnym i fizycznym, które mężnie znosiła. Faustyna – niewykształcona i bez posagu – należała do drugiego chóru, ale miała odwagę i siłę, by dyskutować o sprawach wiary z lepiej wykształconymi siostrami pierwszego chóru. Ona wiedziała, że ma nad nimi przewagę, bo to, co wie, czego jest pewna nauczył ją sam Bóg w widzeniach, objawieniach. Trzeba też mieć w sobie dużo odwagi i siły, żeby jako zakonnica drugiego chóru upominać swoje przełożone i księży, np. za niewłaściwe decyzje lub zachowanie.  Faustyna była gotowa jechać do Rzymu i przekonać papieża, by ustanowił, zgodnie z życzeniem Jezusa, Święto Bożego Miłosierdzia. Miała też odwagę, by postawić wolę Boga ponad wolą rodziców, którzy sprzeciwiali się jej pragnieniu wstąpienia do zakonu. Wstąpiła więc wbrew ich woli, wyjeżdżając do Warszawy po tym, gdy w łódzkim parku ujrzała Jezusa pytającego, jak długo będzie Go jeszcze zwodzić. A potem miała siłę, by przez pół roku nie kontaktować się z rodziną, aby nie próbowali sprowadzić jej do domu. Miała odwagę i siłę, by iść za głosem powołania, które dał jej Bóg.

Siostra Faustyna była ambitna. Ale jej ambicja nie odnosiła się do spraw ziemskich. To była ambicja duchowa. Faustyna od dziecka pragnęła zostać świętą. I to wielką świętą. Kiedyś, gdy przyśniła się jej św. Tereska z Lisieux, zapytała, czy i ona zostanie świętą. Odpowiedź była pozytywna, lecz Faustyna drążyła dalej: „Ale Tereniu, czy ja będę tak święta, jak ty, na ołtarzach?”. Kierunkiem życia s. Faustyny było więc osiągnięcie uznanej przez Kościół świętości, do czego prowadzi świętość życia, a nie nawet największe przeżycia mistyczne. Faustyna o tym wiedziała i  pracowała nad swoim charakterem, nad zdobyciem i utrwaleniem cnót.

Ufność wymieniam jako trzecią cechę, ale ona była najważniejsza. Siostra Faustyna ufała Bogu, jak mówiła, na przepadłe, zdając się całkowicie na Jego wolę. Zawsze i we wszystkim. W zdrowiu i w chorobie, pomyślności i cierpieniu, w życiu i śmierci. „Jezus jest dobry i pełen miłosierdzia, a choćby się ziemia usunęła spod stóp moich, nie przestanę Mu ufać” – pisała. Ufała Bożemu słowu, objawieniom jej danym, zaufała orędziu o Bożym miłosierdziu. Ufność, która jest fundamentem całego nabożeństwa do Bożego miłosierdzia, była podstawą życia s. Faustyny. „Jezu, ufam Tobie” – to był program jej życia.

Ważną cnotą s. Faustyny była pokorna, choć jej zachowanie nie zawsze przychodziło jej łatwo. Musiała się w pokorze ćwiczyć i ćwiczyli ją też inni, gdyż było to częścią formacji zakonnej, gorzej, gdy starsze siostry – a tak bywało w wypadku s. Faustyny – ćwiczyły ją zanadto, co można przeczytać w „Dzienniczku”.

Pokory i posłuszeństwa uczył s. Faustynę także sam Jezus. Na przykład wtedy, gdy nakazywał jej informowanie sióstr przełożonych o objawieniach dotyczących Bożego miłosierdzia, choć wiedział, że one nie dadzą im wiary. Wyrazem pokory i posłuszeństwa s. Faustyny było też n. przyjmowanie bez żadnych zastrzeżeń, co nie dla wszystkich sióstr było tak oczywiste, częstych przenosin jej przez przełożone zgromadzenia z klasztoru do klasztoru.

Motorem życia s. Faustyny była miłość - miłość Boga i ludzi. „Kiedy się w czym waham, jak postąpić, pytam się zawsze miłości, ona najlepiej doradza” –wyznała w „Dzienniczku”. Miłość była powodem wstąpienia do zgromadzenia zakonnego, w którym oddała swe życie Bogu. Wyrazem miłości do ludzi była troska o zbawienie każdego człowieka. To dlatego starała się, aby orędzie o Bożym miłosierdziu trafiło do wszystkich, a przede wszystkim do tych, którzy nie mają już żadnej nadziei. Nie tylko modliła się za te osoby, ale ofiarowała swe życie za nawrócenie grzeszników, a szczególnie za tych, którzy stracili ufność w Boże miłosierdzie. Warto dodać, że z miłości wspierała biedaków, pukających do furty klasztornej, wynosiła im jedzenie. Z miłości też przebaczała współsiostrom drobne i większe przykrości, których doświadczała. Nieustannym wyrazem miłości i świętości s. Faustyny Kowalskiej są łaski i cuda, których po śmierci udziela potrzebującym, a których nieco powiedziałam.

LESZEK SKIERSKI: Dziękujemy Pani Profesor za wygłoszone świadectwo. Ten splot myśli przedstawiony pod kontem naukowym, religijnym i dziennikarskim jest imponujący. I co najważniejsze wygłoszony w duchu Soboru Watykańskiego II, który dużo uwagi poświęca roli mediów we współczesnym świecie. Zanim odniosę się do pytania, dotyczącego miejsca św. Siostry Faustyny w przestrzeni publicznej – głównie medialnej, chciałbym zapytać panią Profesor, które z tych pięciu wymienionych cnót św. Siostry Faustyny przejęła Pani do swojej pracy zawodowej, ale i do życia prywatnego?​​​

DR EWA K. CZACZKOWSKA: [Uśmiech] Pokory – niestety, nie. Ale odwagi chyba mi nie brakuje. Byłam dwadzieścia trzy lata dziennikarką „Rzeczpospolitej” i proszę mi wierzyć, żeby w zgodzie z sumieniem wykonywać ten zawód, trzeba dużej odwagi i pewnego rodzaju poświęcenia. Trudno jest mówić o sobie… z całą pewnością staram się być prostolinijną, za co przychodziło mi czasem płacić wysoką cenę. A czego mi brak? – Na pewno pokory. Ambicji duchowej trochę za mało… a życiowej za dużo. Ale ufam Panu Bogu i staram się dać Mu się prowadzić. Oczywiście to był proces. Nie zawsze było tak ze mną łatwo. Wydawało mi się, że wiem lepiej, co jest dla mnie dobre. Dlatego bywało różnie. Zdarzało się, że uparcie szłam w wytyczonym przez siebie kierunku, a na pewnym etapie Pan Bóg i tak ściągał mnie tam, dokąd dla mnie zamierzył. Myślę, że zdobywając ufność wobec Pana Boga wyzwoliłam się z tej złej niepokory. Bo mam za co dziękować Panu Bogu i siostrze Faustynie. Nigdy się nie zawiodłam. Czy dziękuję? – Na pewno za mało. Miłości też za mało… Trudno mi jest mówić o sobie…

LESZEK SKIERSKI: Zatem wróćmy do zapowiedzianego pytania. Jest Pani autorką książek o s. Faustynie Kowalskiej, ks. Jerzym Popiełuszce, Prymasie Stefanie Wyszyńskim, i Janie Pawle II, ale szczególnie ceni sobie biografię s. Faustyny, którą uważa za swoiste wotum za otrzymane łaski. Proszę powiedzieć, jako dziennikarka o ogromnym doświadczeniu zawodowym, o miejscu św. Siostry Faustyny w przestrzeni publicznej. Świadomie pomijam Kościół, bo on w pewnym stopniu oczywistym obszarem doświadczeń duchowych, ale mam na myśli media świeckie w Polsce i na świecie. Czy jest w tym obszarze komunikowania coś do zrobienia?

DR EWA K. CZACZKOWSKA: Na pewno, nieustannie trzeba zastanawiać się jak światu poprzez media przybliżać postać św. Faustyny i orędzie o Bożym Miłosierdziu. Siostra Faustyna jest oczywiście jedną z najbardziej znanych i rozpoznawalnych świętych, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Z uwagi na prostotę, cierpienie moralne i fizyczne, a przede wszystkim głoszenie, że Bóg jest miłosierny – może być bliska każdemu człowiekowi. A jednocześnie czasem myślę, że Faustyna jest „trudną” świętą. To nie jest święta ubogich jak np. Matka Teresa, święta „całego stworzenia” jak św. Franciszek z Asyżu, ani nawet jak św. Maksymilian Kolbe, który z miłości oddał życie za drugiego człowieka. To jest święta w pewien sposób wymagająca, od siebie, ale i od innych. Powtarza, że Bóg jest miłosierny dla każdego człowieka, ale jednocześnie wymaga jednego: otwarcia się na działanie Boga, a zatem uwierzenie w Niego. Wszystko inne, wraz z porzuceniem grzechu, zła,  jest tego konsekwencją. Dlatego dla przynajmniej części mediów świeckich s. Faustyna może być trudną świętą. Potrzeba zatem ciągłego mądrego wyjaśniania mediom, głównie świeckim czym jest Boże miłosierdzie i czym miłosierdzie w stosunkach międzyludzkich. A także że bez uwierzenia w miłosierne działanie Boga w życiu ludzi i bez praktykowania go między ludźmi nie zbudujemy nigdy bardziej ludzkiego świata, o czym pisał Jan Paweł II w encyklice Dives in misericordia. ​​​​​

DR ELŻBIETA GRZYBOWSKA: Chciałabym zapytać jeszcze o historię Włocha – Luciano Boschetto. Dlaczego siostra Faustyna zdecydowała się jemu pomóc? Siostra Luciano była czcicielką Najświętszej Maryi Panny. Mogła przypuszczać, że bratu objawiła się Maryja. Czy Boschetto był człowiekiem religijnym?

DR EWA K. CZACZKOWSKA: To bardzo ciekawa historia, bo Luciano nie tylko nigdy wcześniej nie słyszał o kulcie Bożego Miłosierdzia, nie znał siostry Faustyny, ale był tzw. letnim katolikiem, a po uzdrowieniu jego żonie trudno było uwierzyć, że dokonało się za sprawą cudu. Historia Luciano jest przykładem tej pięknej tajemnicy, która się dzieje wokół nas, a która pokazuje, że Bożego Miłosierdzia doznają nie tylko Jego czciciele, nie tylko katolicy, czy chrześcijanie, ale wyznawcy innych religii i  ludzie niewierzący, daleko żyjący od Boga. Bo Boże Miłosierdzie jest nieograniczone i niezgłębione, jak pisze s. Faustyna. I to jest cudowna wiadomość. Każdy może Go doznać. Każdy.  W książce „Cuda świętej Faustyny” starałam się to pokazać, czyli tak dobrać bohaterów, by ukazać tę nieograniczoność Bożego Miłosierdzia nie tylko poprzez różnorodność spraw, ale przede wszystkim ludzi. Jest więc historia cudownego uzdrowienia kardynała Macharskiego, o czym wspomniałam, a także ocalenia życia Żyda, muzułmanina, duchowego uzdrowienia osoby uwikłanej w okultyzm, nałogowego alkoholika itd.

Ów Żyd to malarz Perec Willenberg, ukrywającego się w czasie drugiej wojny światowej pod nazwiskiem Baltazar Karol Pękosławski. Żył po stronie aryjskiej, bo nie miał wyglądu semickiego, ale z powodu akcentu musiał udawać niemowę. Żył więc „jawnie” i malował obrazy…Jezusa Miłosiernego. Namalował ich pewnie kilkaset, rozsianych dziś po całej Polsce, trochę innych niż łagiewnicki, powiedziałabym bardziej mrocznych; jeden z nich wisi w Warszawie w mojej parafii. Willenberg przeżył wojnę, więcej - przeżył ją jego syn Samuel, który był więźniem obozu koncentracyjnego w Treblince, skąd jak wiemy się nie wychodziło żywym. W książce znajdziemy również piękną historię bardzo wierzącego muzułmanina Zuka Spancy z Kosowa, którego Jezus Miłosierny wyniósł na rękach z  płonącego samochodu, a który  dziś jest …kościelnym w Skierniewicach. Ale jego niesamowita historia życia, cudu jest zbyt skomplikowana i długa, by ją tu opowiedzieć. Dlatego zachęcam Państwa do przeczytania książki. Cud dotyczy konkretnego człowieka, dotyczy jakiejś łaski materialnej – zdrowie, życie, urodzenie dziecka, wyjście z różnego typu nałogów itp. – ale przede wszystkim jest znakiem duchowym. Ludzie się nawracają albo umacniają w wierze, głoszą Boże Miłosierdzie. Efektem uzdrowienia Luciano było to, że jego siostra Gianna założyła w Mediolanie grupę modlitewną czcicieli Bożego Miłosierdzia, która pączkuje – tworzą się kolejne tego typu grup na północy Włoch. 

S. M. DIANA KUCZEK: Nasunęła mi się taka oto refleksja, że – prawdziwe są słowa, które Pan Jezus wypowiedział do siostry Faustyny: „W Starym Zakonie wysyłałem proroków do ludu swego z gromami, dziś wysyłam  ciebie do  całej  ludzkości z Moim miłosierdziem” (Dz. 1588). Świadectwo Pani pokazuje, że Objawienie Jezusa Miłosiernego jest na nasze czasy. Teraz go najbardziej potrzebujemy, kiedy nas wyprowadza z różnych życiowych sytuacji, palących się samochodów, upadku moralnego, chorób, nieszczęść i konfliktów. Nawiązując do pytania pana redaktora, często wydaje nam się, że siostra Faustyna jest taka medialna, a tak naprawdę ona jest prorokiem Miłosierdzia. Takim… powiedzielibyśmy – „uchem” Boga – „głosem”, który nam przypomina, że Bóg jest Miłosierny. 

DR EWA K. CZACZKOWSKA: To prawda. I tę intuicję, od pierwszych lat drugiej wojny światowej, miał Karol Wojtyła. Wiedział, że tego orędzia, o Miłosierdziu Bożym, bardzo ludziom potrzeba i wtedy, i dziś.  W „Pamięć i tożsamość” papież mówi tak: „…miarą wyznaczoną złu, którego sprawcą i ofiarą jest człowiek, jest ostatecznie Boże Miłosierdzie”. Często jesteśmy ofiarami zła innych ludzi czy całych systemów albo sami czynimy zło, ale kresem wszelkiego zła, który wyznacza Bóg, jest Jego Miłosierdzie. Nie wiemy, dlaczego tyle nieszczęść dotknęło Europę w XX wieku, dlaczego dotyka dziś. Pytamy często – gdzie jest Bóg? Zapominamy jednak, że to jest „dzieło” człowieka. Siostra Faustyna o tym wie. Dlatego przychodzi do człowieka w trudnych sytuacjach. I to jest jej wielka siła. I miłość.

KS. DR TOMASZ BRZEZIŃSKI: Jesteśmy w miejscu niezwykłym, gdzie dziewięćdziesiąt lat temu siostra Faustyna przybyła do Płocka, do klasztoru. To Zgromadzenie i ten dom przetrwał drugą wojnę światową, ale nie przetrwał komunizmu, bo 1950 roku Siostry musiały opuścić to miejsce. Na szczęście z Bożej Opatrzności powróciły. Od tego momentu stopniowo to miejsce odkrywamy. Pomagamy też odkryć je innym. Byłem nie tak dawno na lekcji religii w ósmej klasie szkoły podstawowej, przedstawiłem gdzie pracuję… I moje pytanie skierowane do dzieci było – czy wiedzą, co to za miejsce? Jakie to Sanktuarium, i co tu się mogło wydarzyć? A może się tu objawiła Matka Boża? – zapytałem podchwytliwie… Długo musiałem czekać na pozytywną odpowiedź.

Była Pani w wielu miejscach uświęconych obecnością św. Siostry Faustyny, zgłębiła historię Kościoła minionego stulecia, musiała doznać wielu refleksji, związanych z analizą faktów oraz informacji nie potwierdzonych. A jeśli chodzi o Płock – czy nasuwa się Pani jakaś refleksja związana z tym miejscem, z tą łamigłówką Pana Boga pobytu siostry Faustyny w Płocku?

DR EWA K. CZACZKOWSKA: Słusznie Ksiądz powiedział: łamigłówka Pana Boga. Dlaczego tu? Dlaczego wtedy? Jak czytać ten znak? Wiemy już, że przed s. Faustyną były inne zakonnice, którym Jezus przekazał bardzo podobne orędzie o Bożym Miłosierdziu, ale nie przebiło się ono do większej grupy wiernych. Kiedy w grudniu 1923 roku zmarła jedna z nich - s. Józefa Meneèndez, Jezus pół roku później objawił się Helenie Kowalskiej, przynaglając do wstąpienia do zgromadzenia zakonnego, po czym przez sześć lat przygotowywał ją do rozpoczęcia, właśnie w Płocku, przekazania orędzia o tym, że Bóg jest miłosierny. Dlaczego w Płocku? Być może odpowiedź leży w tym, że kilkaset metrów od tego miejsca, w którym jesteśmy, znajduje się kościół mariawitów, których współzałożycielką jest m. Franciszka Kozłowska. Ona pod koniec XIX w. miała objawienia o Bożym miłosierdziu, ale, niestety, nie sprostała Bożemu zadaniu. O tym czego, w moim przekonaniu, zabrakło w jej drodze powołania, piszę w portrecie Mateczki, jaki zamieściłam w niedawno opublikowanej książce „Mistyczki. Historie kobiet wybranych”, zachęcam więc do lektury. Powiem tylko, że postawa Faustyny była inna. Nie tylko przyjęła orędzie, ale z pokorą znosiła próby, jakim była poddawana przez samego Jezusa, a przede wszystkim przez przełożonych zakonnych i spowiedników, którym Jezus kazał być posłuszny. Tu, w Płocku s. Faustyna przeżywała bardzo trudny czas – objawienia, wyboru, ale i doświadczeń. Przez dwa lata modliła się o stałego spowiednika, który pomoże rozeznać, co dzieje się w jej duszy, pomoże zrozumieć czy to, co przeżywa jest prawdą. Tymczasem Mateczka po zerwaniu z o. Honoratem Koźmińskim nie miała stałego przewodnika duchowego, a jako iż była przełożoną zgromadzenia i całego ruchu mariawickiego, to o czym pisała, mówiła przyjmowano bezdyskusyjnie. Może więc Płock jest lekcją posłuszeństwa i pokory? 

SIOSTRA RENATA: Chciałabym wspomnieć o małym cudzie. Dwa lata temu byłam na Mszy św. o godz. 17.00. Wśród wiernych było młode małżeństwo z małym dzieckiem. Po zakończeniu Mszy św. mężczyzna wyszedł z Sanktuarium, a pani z dzieckiem została wyraźnie sugerując, że chciałaby się z kimś spotkać. Podeszłam do niej, wtedy poprosiła mnie o możliwość zwiedzenia dolnej kondygnacji nowobudowanego kościoła. Było tam dużo wody, więc zaproponowałam, by dziecko zostało na górze. Rodzice jednak stanowczo nalegali, żeby je zabrać ze sobą. Nie sprzeciwiałam się. W drodze powiedzieli mi, że musieli zabrać je, bo ono tu właśnie zostało uproszone. A w następnych latach będzie jeszcze drugie i trzecie…

DR EWA K. CZACZKOWSKA: To taki mały – duży cud.

S. M. DIANA KUCZEK: Dziękujemy za poświęcony nam czas. Podsumowując, chciałabym powiedzieć, że Płock na szlaku św. Siostry Faustyny jest ważnym miejscem. Jak byłam w Krakowie, to wiele pielgrzymek zagranicznych mówiło o Płocku. Wiedzą o tym miejscu na całym świecie. Myślę, że spełniają się słowa św. Jana Pawła II, że – „Są takie czasy i takie miejsca, które Pan Bóg sam wybiera, żeby ludzie doświadczali Jego Miłosierdzia”. I to jest właśnie to miejsce. Czasem nawet sami nie wiemy, gdzie mieszkamy, w jakich czasach żyjemy, ale możemy tego nieustannie doświadczać. Pani praca naukowa i wysiłek osobisty to potwierdzają, że jest na właściwym miejscu w planach Pana Boga. Każdy z nas może być świadkiem Bożego Miłosierdzia, nie tylko św. Siostra Faustyna, św. Jan Paweł II. Bo każdy z nas otwierając przed Bogiem serce, doświadcza Jego Miłosierdzia.

DR EWA K. CZACZKOWSKA: Dziękuję Siostrze za te słowa. I dziękuję Państwu za to ważne dla mnie spotkanie. 


Ewa K. Czaczkowska – pisarka, dziennikarka, historyk. Adiunkt w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, dyrektor Biura Komunikacji i Promocji UKSW.  Przez ponad 20 lat pracowała w dzienniku „Rzeczpospolita”. Autorka kilkunastu książek, w tym biografii św. Faustyny, prymasa S. Wyszyńskiego, ks. Jerzego Popiełuszki, a także m.in. „Mistyczki” oraz książek dla dzieci. Laureatka czterech Feniksów – Nagrody Wydawców Katolickich, Nagrody „Żółtej Ciżemki” oraz pierwszej edycji Nagrody Dziennikarskiej ”Ślad” im. bp J. Chrapka.