Pytania
i odpowiedzi

–  Ks. dr Tomasz Brzeziński: Dziękujemy siostrze za wygłoszone świadectwo. Tradycją stało się, że po każdym świadectwie, uczestniczący w spotkaniu zebrani zadają naszym gościom pytania. Zatem, oddaję mikrofon redaktorowi Leszkowi Skierskiemu, który w zespole ds. promocji obchodów 90-lecia pierwszego objawienia obrazu Jezusa Miłosiernego Siostrze Faustynie odpowiedzialny jest za dokumentację wydarzeń.

– Leszek Skierski: Liczymy na aktywność również z Państwa strony, tym bardziej, że siostra Elżbieta z racji licznych obowiązków nie często przyjeżdża do Płocka. Jest okazja, żeby jeszcze przez chwile z nią porozmawiać, zadając osobiste pytanie. Żeby ośmielić publiczność pozwoli siostra, że pierwszy skieruję do niej pytanie. Czy mogłaby siostra jak najkrócej ująć istotę orędzia Bożego Miłosierdzia w odniesieniu do swojej pracy, którą na co dzień świadczy na rzecz Kościoła? 

– S. Elżbieta Maria Siepak:  Zwykle mnie o to pytają – co w moim życiu było największym miłosierdziem? W jaki sposób doświadczam miłosierdzia? Tak naprawdę doświadczam go w drobiazgach, codziennie. Doświadczałam go zawsze, tylko wcześniej tego tak dobrze nie widziałam. Muszę przyznać, że z biegiem lat wyostrzyło się moje spojrzenie i coraz lepiej dostrzegam, że jestem zanurzona w miłosierdziu Boga, że wszystko, co dobre, w moim życiu jest miłosierdziem. Sprzyja temu m.in. codzienna praktyka rachunku sumienia, której się nauczyłam od siostry Faustyny. Wszystkiego się od niej uczę. Siostra Faustyna codziennie pytała: co dzisiaj dla mnie uczynił Bóg? Wtedy prawda objawiona o Bożym miłosierdziu, którą poznajemy, jest nie tylko piękna, ale teoretyczna. Ta prawda wówczas ma konkretny wymiar w moim życiu. I kiedy będziemy pytać Jezusa: gdzie dzisiaj byłeś ze mną? Co dla mnie zrobiłeś? Gdzie cię widziałam? – wówczas zaczniemy dostrzegać, jak bardzo jesteśmy kochani. Jak często, nawet w drobiazgach, osobistych zachciankach Jezus spełnia nasze potrzeby, jeśli są dla nas dobre, jak nas naprawdę kocha. Ludzie, którzy widzą miłosierdzie Boga w swoim życiu, w swojej codzienności – taką, jaka jest, nawet w cierpieniu – wiedzą, jak są kochani. Czasem pytają mnie dziennikarze: jakie było największe miłosierdzie w moim życiu? Dwadzieścia trzy lata temu zostałam uzdrowiona z choroby nowotworowej, dostając niejako drugie życie, ale największym miłosierdziem jest powołanie mnie do służby Bożej, i to do tego Zgromadzenia. Dlaczego? Uzdrowienie jest na czas mojego ziemskiego życia, natomiast powołanie jest na wieczność. Ja już nigdy nie przestanę być oblubienicą Chrystusa. Nigdy. Czy jest coś tu na ziemi, co mogłoby konkurować z taką łaską? Oczywiście, każde powołanie – do życia w małżeństwie, w rodzinie – jest cenne i nie mniej ważne. Najważniejsze jest to, żeby odkryć powołanie, które ma dla nas Bóg, bo to jest optymalna droga dla naszego życia. Wiele lat modliłam się o rozeznanie swojego powołania. Pracowałam już na Uniwersytecie Jagiellońskim, w radiu. Byłam osobą, która miała życie ustabilizowane i to takie życie, o jakim nie jeden młody człowiek by pomarzył. Choć moje życie było bardzo ciekawe, bo spotykałam wielu znakomitych ludzi, to jednak czułam, że nie jest to moje miejsce na świecie. Chciałam wiedzieć, czego naprawdę Pan Bóg ode mnie chce. Modliłam się cztery lata o rozeznanie powołania. Mówiłam Bogu: będę wszędzie, gdzie chcesz, ale muszę wiedzieć na pewno. Nie mogę ryzykować, nie mam już osiemnastu lat i nie mogę sprawdzać, czy to jest moja droga powołania. Kiedy wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, to już nigdy nie miałam wątpliwości, że jestem tam, gdzie chce mieć mnie Bóg, choć przeżywałam różne trudne momenty. Pan Bóg przeprowadza nas przez bardzo bolesne doświadczenia, jak choroba, zniesławienie czy utrata majątku… w zależności od tego, jakiego oczyszczenia ktoś potrzebuje. Pan Bóg ma bardzo szeroki wachlarz możliwości… Gdy przeżywamy te bolesne doświadczenia z Jezusem, oczyszczamy się, robimy więcej miejsca dla Pana Boga w sobie, w swoim życiu. I wtedy dopiero lepiej widzimy, jak Bóg nas kocha. 

Leszek Skierski: Siostro w tym roku obchodzimy 90. rocznicę przybycia siostry Faustyny do Płocka, za rok świętować będziemy 90. rocznicę pierwszego objawienia Pana Jezusa, tu w Płocku, w tym miejscu w którym się znajdujemy. Dla nas Płocczan, to wielki dar i zarazem zobowiązanie. Chciałbym zapytać o to, jak Płock postrzegany jest z perspektywy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach? 

S. Elżbieta Maria Siepak: Tu jest początek prorockiej misji Siostry Faustyny, dlatego Płock nie może nigdy zniknąć z mapy Bożego miłosierdzia. Pan Bóg tak zdecydował i to jest najważniejsze. Pozostaje dla nas tajemnicą, dlaczego przyprowadził Siostrę Faustynę do tego miasta. Ale faktem jest, że ją tu przyprowadził i tutaj zaczęła się jej prorocka misja. To miejsce wybrał więc Bóg, nie człowiek. Przeprowadził ją przez kolejne klasztory, a zmarła w Krakowie. Tam, gdzie umiera święty, Bóg deponuje się całe jego duchowe dziedzictwo, dlatego w Krakowie jest stolica kultu Bożego Miłosierdzia. Czy chcemy, czy nie chcemy i cokolwiek byśmy nie robili, to takie są plany Boże i tak trzeba je czytać. Płock ma swoje miejsce w tych planach.   

Leszek Skierski: Płock jest tym „Betlejem Bożego Miłosierdzia”, jak powiedział pierwszy rektor Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Płocku, ks. Mieczysław Ochtyra. 

S. Elżbieta Maria Siepak: Tak, bo tu się narodziło orędzie o Bożym Miłosierdziu. Jeśli tak można powiedzieć, to Pan Jezus świetnie zaczął przekazywanie orędzia o Bożym miłosierdziu, bo zaczął od obrazu. Czyli od czegoś, co z jednej strony jest syntezą całego orędzia, z jakim wysłał Siostrę Faustynę do świata, a z drugiej strony zaczął od takiego narzędzia, które nasza epoka najlepiej odczytuje, bo jesteśmy epoką obrazkową.      

–  Ks. dr Tomasz Brzeziński: Cieszę się, że siostra nawiązała do obrazu. Często śledzę komentarze, które pojawiają się na naszym Facebooku. Przytoczę jeden wpis z dyskusji, która pojawiła się w kontekście obrazu Jezusa Miłosiernego. Jeden z internautów napisał: „Jeden jest prawdziwy obraz Jezusa Miłosiernego. Ten w Wilnie”. Inna z kolei osoba napisała do mnie: „Niech ksiądz rektor przekona siostry, żeby w nowej świątyni w Płocku był już obraz wileński. My mamy nasz płocki, przed którym się modlimy. W sali w której się znajdujemy wisi krakowski obraz. To jak to jest z tym obrazem, proszę siostry? Pytam w imieniu tych, którzy zabrali głos na forum.

S. Elżbieta Maria Siepak: Wzór rysunku tego obrazu jest zapisany w „Dzienniczku” Siostry Faustyny, nr 47-48. Ten obraz jest niezwykły, ponieważ jego współautorem jest sam Pan Jezus. W takiej postaci ukazał się tutaj, w Płocku. Jest ubrany w białą szatę, prawa ręka wzniesiona do błogosławieństwa, lewa dotyka szaty na piersiach, skąd wychodzą dwa promienie: czerwony i blady, a u dołu podpis: „Jezu ufam Tobie”. Każdy obraz, który odpowiada temu pierwowzorowi zapisanemu w „Dzienniczku” jest dobry. Każdy obraz. Jeśli komuś odpowiada obraz wileński, to dobrze. Komuś innemu może odpowiadać krakowski lub płocki. Pierwszy obraz w naszym Zgromadzeniu był właśnie tutaj, w kaplicy płockiego klasztoru. To dziwna rzecz. Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam, jak to się stało, dlaczego nie spełniły się na tym obrazie słowa, które Jezus tutaj powiedział do Siostry Faustyny: „Pragnę aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”? Po ludzku rzecz biorąc – jest to obraz pierwszy w naszym zgromadzeniu, do tego czczony w miejscu jego objawienia – zatem na tym obrazie powinny się spełnić słowa Jezusa. Tak myślimy po ludzku. A stało się inaczej. Pozostaje to tajemnicą, dlaczego? Wspomniałam wcześniej, że tam, gdzie umiera święty, tam zdeponowane jest całe jego dziedzictwo duchowe. Może dlatego obraz łagiewnicki zasłynął na całym świecie i na nim spełniły się te słowa Jezusa: „Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”. Przypomina mi się takie zdarzenie, opowiedziane przez misjonarza posługującego w jednym z krajów afrykańskich. Otóż, ten kapłan chciał namalować obraz Jezusa Miłosiernego z ciemną karnacją, aby bardziej przystawał do ludzi w Afryce. Ale oni powiedzieli – Nie! Chcemy mieć taki obraz jak w Łagiewnikach. Okazuje się, że my tu niewiele mamy do powiedzenia. To Pan Bóg decyduje o tym, który obraz słynie łaskami, na którym się spełniają Jego słowa, wypowiedziane tutaj, w Płocku. Cieszcie się tym obrazem, który macie w tym Sanktuarium, bo jest bardzo piękny i ma też swoją historię. Dlatego w nowej świątyni niech pozostanie ten obraz, który związany jest z tą ziemią.  

Ks. dr Andrzej Leleń: Krótkie uzupełnienie odnośnie obrazów. Pan Jezus podsuwa nam odpowiedź zawartą w „Dzienniczku”. Siostra Faustyna jak zobaczyła obraz namalowany przez Eugeniusza Kazimirowskiego, to rozpłakała się i wybiegła z pracowni malarza. Jezus jej powiedział: Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej. Obraz Jezusa Miłosiernego jest tylko zewnętrznym znakiem Bożego miłosierdzia. A że człowiekowi łatwiej jest koncentrować się na czymś, co widzi, to w ten sposób lepiej może realizować swoje powołanie, miłosierdzie. Nie ważne, jaki to jest obraz…      

S. Elżbieta Maria Siepak: Ważne, żeby miał wszystkie te elementy, które zostały zapisane w „Dzienniczku”, bo tam jest pierwowzór tego obrazu. Jest niewielka grupa ludzi, głównie z rejonów Polski północno-wschodniej, którzy uważają, że pierwowzorem jest obraz wileński (nie jego zapis w „Dzienniczku”), bo przy nim asystowała Siostra Faustyna, i że tylko ten obraz powinien być czczony w kościołach. To jest jakieś nieporozumienie. Przecież nie chodzi o to, by w kościołach były kopie jednego obrazu, ale o to, by każdy obraz, przeznaczony do kultu, był namalowany według tego wzoru, jaki podał Jezus, ukazując się Siostrze Faustynie. 

Podobnie jest z interpretacją założenia tego zgromadzenia, które ma głosić i wypraszać miłosierdzie Boże dla świata. Są osoby, które twierdzą, że chodzi tu o jedno zgromadzenie zakonne. Ale ta interpretacja nie wytrzymuje konfrontacji ani z pełną analizą zapisów w „Dzienniczku” i „Listach św. Siostry Faustyny”, ani z rzeczywistością, gdyż z charyzmatu Siostry Faustyny powstało już wiele nowych zgromadzeń. Chodzi bowiem nie o jedno zgromadzenie, ale o wielkie dzieło w Kościele, do którego należą zakony klauzurowe, czynne i wszyscy ludzie, którzy chcą włączyć się w jej misję niesienia światu miłosierdzia Bożego. Jeden obraz, jedno zgromadzenie…,  to jest tylko literalne, fragmentaryczne odczytywanie fragmentów „Dzienniczka” i życia św. Faustyny, ale nie odczytanie pełnego przesłania. 

Powtórzę, że pierwowzorem nie jest pierwszy obraz, ale zapis tego obrazu w „Dzienniczku”. Bardzo dużo zamieszania wokół orędzia Miłosierdzia, a szczególnie nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego w formach, które przekazała św. Faustyna, robi szatan, bo ono zabiera mu najwięcej dusz. Tak jest nie tylko z obrazem Jezusa Miłosiernego, ale także innymi formami kultu. Gdy jechałam dzisiaj do Płocka, zadzwonił mężczyzna z pytaniem, czy mógłby zobaczyć oryginał „Dzienniczka”. Odpowiedziałam, że raczej jest to niemożliwe, bo nawet siostry go nie oglądają. A co by pan chciał? – zapytałam. – „Chciałbym sprawdzić, jaki jest tekst Koronki do Miłosierdzia Bożego”. Wiedziałam, o co mu chodzi, bo jest grupa ludzi, która twierdzi, że w „Dzienniczku” jest napisane: „dla bolesnej męki Jezusa”, a nie: „dla Jego bolesnej męki…” – jak się modlimy.  - Mogę podać Panu jeszcze więcej takich przykładów, w których ludzie twierdzą, co jest w „Dzienniczku”, a co zostało pominięte albo inaczej podane – dodałam. Na przykład w „Dzienniczku” ma być opis flagi polskiej. Ktoś inny twierdzi, że na wyrwanych kartkach był zapis, mówiący o tym, że piekła nie ma, bo tak wielkie jest miłosierdzie Boże. Gdy pytam, skąd wiadomo, co było na tych kartkach, i proszę, żeby przesłać jakiś materiał źródłowy dla potwierdzenia tych tez, to okazuje się, że ich nie ma. Ludzie spekulują, wrzucają do sieci różne niepotwierdzone informacje.

Innym razem napisał do mnie ktoś, że ten obraz Jezusa Miłosiernego jest demoniczny. A siostry w Łagiewnikach mają ten obraz. Dlaczego demoniczny? – pytam. Otrzymuję odpowiedź, że tam jest głowa węża… Jak ktoś chce zobaczyć węża, to pewnie zobaczy. Jestem tylko ciekawa, jak to jest, że obraz jest demoniczny, a tyle cudów się dzieje. Jezusa też oskarżano, że przez Belzebuba wypędza złe duchy. To są działania szatana, który nienawidził Siostry Faustyny i nienawidzi Miłosierdzia Bożego. I będzie wszystko robił, żeby siać zamęt – będzie powtarzał, że jest jeden obraz, jedno zgromadzenie, albo że coś jest niezgodne z zapisem w „Dzienniczku”. Trzeba do tego podchodzić bardzo spokojnie i robić swoje. To znaczy czcić Miłosierdzie Boże, starać się o postawę ufności wobec Pana Boga i miłosierdzia do drugiego człowieka. 

Jeszcze a propos obrazu. Ma on bardzo głębokie znaczenie, bo streszcza całe orędzie Miłosierdzia, które Jezus przekazał przez Siostrę Faustynę, i z którym posłał ją do całego świata. Z jednej strony bowiem mówi o miłosiernej miłości Boga do nas, która najpełniej objawiła się w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, a z drugiej strony przypomina, w jaki sposób powinniśmy odpowiadać na uprzedzającą miłosierną miłość Boga. Dlatego w podpisie obrazu muszą być słowa: „Jezu ufam Tobie”. Wiemy, że ks. Michał Sopoćko proponował napis „Chrystus, Król Miłosierdzia”. Jezus powiedział - Nie! Dlaczego nie chciał innego podpisu? Bo pragnie osobowych relacji z nami. Nie wiem, czy Państwo zwrócili na to uwagę, ale w tym nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego chodzi o ufność. Ufność jest relacją międzyosobową. Nie między osobą a ideą, ale relacją międzyosobową. Chodzi o naszą relację z Bogiem. Dlatego te słowa są tak ważne. 

Danuta Nasiadko: Powiedziała siostra, że mamy zacząć od odkrywania Boga w sobie. Czy mogłaby siostra powiedzieć, jak mamy odkrywać w sobie miłosierdzie Boże? I od czego powinniśmy zacząć? 

S. Elżbieta Maria Siepak: Myślę, że po prostu trzeba zacząć od poznawania tajemnicy miłosierdzia Bożego. To jest fundament – szukanie przejawów miłosierdzia Bożego w Piśmie Świętym i w swoim życiu, w sobie. Taką drogą szła Siostra Faustyna i odkryła tę rzeczywistość, o której pisze św. Jan w Ewangelii, że jeśli jesteśmy w stanie łaski uświęcającej, to cała Trójca Święta mieszka w nas. To jest tak niesamowita tajemnica, że aż trudno w nią uwierzyć. Pan Jezus mówił do Siostry Faustyny „Tylko grzech ciężki wypędza mnie z duszy”. My nie tworzymy tej rzeczywistości w sobie, my ją tylko odkrywamy. W jaki sposób ją odkryć? Przez czytanie słowa Bożego i „Dzienniczka” Siostry Faustyny, modlitwę, w której nawiązujemy przyjacielską relację z Jezusem, przez codziennie praktykowany rachunek sumienia, gdy siadamy wspólnie z Nim wieczorem i pytamy: Panie Jezu, jaki był ten dzień? Gdzie dostrzegałam znaki Twojej miłującej obecności i Twoje działanie, w jaki sposób odpowiadałam na Twoją miłość. Dziękuję Ci za to, co było dobre, i przepraszam za to, co się nie udało. W ten sposób uczymy się relacji osobowej z Jezusem. Jezus staje się kimś bardzo bliskim. Wtedy jest nam łatwiej uwierzyć, że On żyje w nas i nigdy nie jesteśmy sami. On jest bliżej niż drugi człowiek. Mąż z żoną nie jest tak blisko, jak Jezus z nami. To może się wydawać szokujące, ale tak jest: Siostra Faustyna przyjmując Komunię Świętą mówiła: „Twoja krew płynie w moich żyłach”. On stał się dla nas Pokarmem. Matka z dzieckiem, które nosi w łonie, jest tak blisko, ale tam – jak napisała św. Faustyna – jest relacja bez świadomości dziecka, a w relacji z Jezusem jest świadomość po obu stronach. Trzeba tylko rozpoznać Jezusa, uczyć się odkrywania Jego obecności w naszym życiu i w sobie. Czy ktoś z Państwa czytał książkę „Oczami Jezusa”? Tam się powtarza jak refren jedno przesłanie Jezusa: „Będę zawsze z tobą”. Gdy chcemy poznać drugiego człowieka, to musimy z nim być, spotykać się, rozmawiać, przestawać z nim, poznawać go... Tak samo jest w relacji z Bogiem. Nie ma innej drogi. Trzeba prosić Ducha Świętego, by nam odsłaniał tę rzeczywistość, trzeba czytać słowo Boże w taki sposób, jakby dziś Jezus mówił do mnie te słowa. Nawet jak przychodzą trudne dni i gdy ciężko jest nam rozmyślać, to cudownie jest być z Jezusem. Po prostu być, posiedzieć sobie przy Nim. I stopniowo będzie się nawiązywać relacja. Bardzo ważne jest tutaj spełnianie na co dzień woli Bożej i oczywiście życie w stanie łaski. Grzech absolutnie utrudnia widzenie Boga.  

Krzysztof: Słuchałem uważnie, co siostra mówiła, i zastanawiałem się nad jedną rzeczą. Jak powiedział Chrystus: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Często nie jesteśmy w stanie rozgraniczyć, czy postępujemy zgodnie z wolą Bożą, dając na przykład żebrzącej pod kościołem kobiecie jałmużnę. A może wyrządzamy jej w ten sposób krzywdę? Przecież Jezus jest miłosierny i możemy się spodziewać, że wybaczy nam ten błąd.    

S. Elżbieta Maria Siepak: Ma pan rację, że w wielu wypadkach bardzo trudne jest rozeznanie, czy świadcząc miłosierdzie konkretnej osobie postępujemy właściwie. Łatwiej jest przyjąć zasadę, że będę dawać jałmużnę każdemu żebrzącemu. Łatwiej, bo to nie wymaga rozeznawania. Osobiście uważam, że trzeba podejmować trud rozeznawania, by nasze czyny były rzeczywiście dla kogoś dobre. Przecież, gdy narkoman czy alkoholik prosi nas o pieniądze, to wiadomo, na co je wyda. Nasz przysłowiowy grosz przyczyni się do jego głębszego upadku, a nie do powstania z nałogu.

Swego czasu w łagiewnickim Sanktuarium zabierałam wszystkich żebraków do furty, by ich nakarmić. Nie pozwalałam żebrać na terenie sanktuarium. Muszę powiedzieć, że nieliczni rzeczywiście potrzebowali pomocy. Większość z nich była w strukturach mafijnych. Pamiętam takie trzy Rumunki, z których jedna za każdym razem przychodziła żebrać z innym dzieckiem. Żebrali w sposób natarczywy, nagabując pielgrzymów, którzy wchodzili do sanktuarium. Pewnego razu zaproponowałam tej Rumunce pomoc, mówiąc: „Ma pani takie piękne dzieci, czy nie szkoda ich pani?” Odpowiedziała, że nie ma wyjścia, bo musi zostać w Polsce ze względu na nieletniego brata, który nie ma dokumentów, a jego matka zmarła. Wynajmuje mieszkanie, musi zarobić na czynsz i opiekunkę, która zajmuje się pozostałą dwójką dzieci. Ponadto, musi jeszcze opłacać tych, którzy ją tu przywieźli na żebranie. Jest na usługach tych ludzi i praktycznie z tej żebraczej pracy nic nie ma. Zaproponowałam, że pomogę jej załatwić niezbędne dokumenty na wyjazd, żeby mogła ratować te dzieci. Od tej chwili więcej już nie przyszła pod Sanktuarium. Po pewnym czasie spotkałam ją na ulicy i pytam: „Dlaczego pani nie przyszła?”. Nic nie odpowiedziała. Dla tej kobiety żebranie było chlebem powszednim. Ona się już tego nauczyła. 

Pamiętam również takiego żebraka, który siedział na ulicy u bram Sanktuarium. Podczas jednej z naszych rozmów powiedział: „Wie siostra… Mój syn zarabia przy kramie, a ja zarabiam przy bramie”. Kiedyś spotkałam go i zobaczyłam, że był pod wpływem alkoholu. – „Tak ciężko pan zarabia, a pieniądze wydaje na alkohol?” Odpowiedział: „Nie mam człowieka, nie mam z kim porozmawiać”. A syn? – zapytałam. „On ma swoje sprawy” – odparł. Zasugerowałam, że przecież jest Ktoś, z kim naprawdę może codziennie rozmawiać. I to jest Ktoś, kto zawsze wysłucha. Można Mu wszystko powiedzieć, nawet to, czego drugiemu człowiekowi nigdy byśmy nie powiedzieli. Nauczyłam go Koronki do Miłosierdzia Bożego. Był szczęśliwy.  

Pamiętam też innego żebraka – starszego pana, którego córka codziennie przywoziła pod bramę Sanktuarium. W ciągu dnia podjeżdżała samochodem, dawała kanapki, a zabierała to, co udało mu się uzbierać. I ten stary, biedny ojciec skazany był na żebranie. 

Był też młody kaleka, którego przyprowadziłam do furty. Siostry pobiegły, żeby przynieść mu coś do jedzenia. Gdy zobaczył kromki chleba, miał łzy w oczach i zapytał: „Czy to jest wszystko dla mnie?” Tak – odpowiedziałam. Jeśli potrzebujesz, dostaniesz więcej. – „Bo ja mam jeszcze babcię…” – Kiedykolwiek będziesz głodny i będziesz czegoś potrzebował, przyjdź tutaj, do klasztoru, dostaniesz. Potem poprosił, by mu towarzyszyć przy spożywaniu posiłku, a gdy zjadł, zapytał, czy nie mógł by się tu wyspowiadać. Człowiek po prostu potrzebuje rozmowy. Jeśli się tym człowiekiem zainteresujemy, to się okaże, że on bardziej potrzebuje obecności drugiej osoby niż taniego grosza. 

Zgadzam się, że nie jest łatwe rozeznawanie, co jest miłosierdziem dla danego człowieka, a co nim nie jest. Miłosierdzie jest bardzo trudne, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z osobami uzależnionymi i rodzice są zmuszani do bardzo drastycznych posunięć. Ale w takich sytuacjach tylko te posunięcia są miłosierdziem. Nie delikatność czy pobłażliwość. Czasem trzeba użyć tych mocnych bodźców.     

Maria Kowalska: Ja jestem starszej daty i pamiętam, że księża uczyli nas, że Pan Bóg jest sprawiedliwy. Często mówi się o miłosierdziu, ale bez odniesienia do sprawiedliwości. Ludzie myślą, że Pan Bóg jest miłosierny, to im wszystko wybaczy. Czy mogłaby siostra odnieść się do tego rodzaju postaw. 

S. Elżbieta Maria Siepak: Trochę już na ten temat powiedziałam, ale z chęcią wrócę, bo jest to bardzo ważne zagadnienie. Też uczyłam się na katechezie, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. I to była dla nas fundamentalna prawda. Mieliśmy przed oczyma obraz Boga sprawiedliwego. Ale w naszych czasach pod wpływem objawień Siostry Faustyny i nauczania Jana Pawła II obraz Boga się zmienił. Dziś mamy obraz Boga nie tylko sprawiedliwego, ale i miłosiernego. Faktycznie, jest grupa ludzi, która źle pojmuje miłosierdzie, nie biorąc pod uwagę sprawiedliwości. Uważają oni, że miłosierdzie Boże jest tak wielkie, że przekreśla sprawiedliwość: mogę więc robić wszystko, bo Bóg i tak mi przebaczy. 

Są dwa grzechy przeciwko Duchowi Świętemu. I te dwa grzechy dotyczą właśnie miłosierdzia Bożego. To są grzechy, które nie będą odpuszczone, ani w tym, ani w przyszłym życiu. Nie dlatego, że Pan Bóg nie może ich odpuścić, ale dlatego, że człowiek nie jest już zdolny, żeby prosić o ich przebaczenie. Te grzechy to zuchwałość i rozpacz. Zuchwałość polega na tym, że człowiek mówi: Pan Bóg jest miłosierny, to musi mi wszystko wybaczyć - „róbta, co chceta”. Miłosierdzie Boga jest tak wielkie, że sprawiedliwość nie ma znaczenia, jest anulowana. To jest grzech przeciwko Duchowi Świętemu. 

Z drugiej strony jest rozpacz: mam na sumieniu tak ciężkie grzechy, że Pan Bóg mi już nie może wybaczyć. Spotkałam kiedyś takiego człowieka w pociągu, który powiedział mi, że ma na sumieniu tak strasznie dużo grzechów, że Pan Bóg mu nie może wybaczyć. Powiedziałam, że ja mu nie mogę dać rozgrzeszenia, ale niech przyjdzie do Łagiewnik, spojrzy Jezusowi w oczy i niech to powie, co mu leży na sercu. Odpowiedział: – „A On mi powie wynoś się stąd!” Nie – odparłam – On panu powie: czekałem na ciebie. Obiecał, że przyjdzie z kolegą. 

Zachęcam do czytania encykliki „Dives in misericordia”, bo tam w sposób bardzo jasny św. Jan Paweł II opisał relację między sprawiedliwością Bożą i Bożym miłosierdziem. Sprawiedliwość jest podstawową miarą miłości, dlatego nie ma miłosierdzia bez sprawiedliwości. Gdy to zrozumiemy, to nie będziemy mieli problemu z obrazem Boga. Jaki mamy obraz Boga, takie mamy miłosierdzie. Jak rozumiemy miłosierdzie, taki mamy obraz Boga. W naszej religii miłosierdzie ma najpiękniejsze oblicze – Jezusa Chrystusa. I w tym obliczu dostrzegamy zarówno sprawiedliwość, jak i miłosierdzie. 

Miłosierdzie określamy w relacjach do prawdy, do sprawiedliwości i dobra. Autentyczne miłosierdzie zakłada sprawiedliwość, dobro i prawdę Bożą – prawdę obiektywną, a nie subiektywną. Jak ktoś ma właściwe pojęcie miłosierdzia, to ma właściwy obraz Boga, ale i właściwe odniesienie do innych ludzi. W sposób właściwy patrzy też na siebie. Pamiętajmy, że jest również miłosierdzie wobec samego siebie, nie tylko wobec drugiego człowieka. 

–  Leszek Skierski: Dziękujemy państwu za aktywny udział w spotkaniu, jeśli nie ma więcej pytań oddaję głos księdzu rektorowi.

–  Ks. dr Tomasz Brzeziński: Dziękuje serdecznie siostrze Elżbiecie, dziękuję wszystkim obecnym. Z racji licznych obowiązków siostra jeszcze dziś wraca do Krakowa. Raz jeszcze serdecznie dziękujemy za obecność. Wierzymy, że to Pan Bóg tak chciał, żeby siostra przybyła do Płocka. Wierzymy również w owoce tego spotkania.